sobota, 24 maja 2014

Rozdział II

                Wolałam nie wiedzieć, co zrobiłby mi, gdybym tam cały czas stała. Ostrożnie wyszłam zza kominka i stanęłam przed Jeźdźcem. Bałam się spojrzeć na niego. Wpatrywałam się w swoje nogi i modliłam, żeby tylko nic mi nie zrobił. Wstydziłam się swojego tchórzostwa. Z drugiej strony trudno było się nie bać strasznego mężczyzny stojącego przede mną.
                - Spójrz na mnie dziewczyno. Nic ci nie zrobię. Na razie – to była groźba. Mimowolnie zadrżałam. Powoli podniosłam wzrok i spojrzałam na niego. Cały czas miał założony kaptur, przez który nie widziałam jego twarzy. – Czuję twój strach. Boisz się tego, co mógłbym ci zrobić. Ale jest też w tobie pragnienie zemsty. Ciekawe. Co takiego ci zrobiłem, że chcesz się na mnie zemścić? A może to nie ja, tylko jeden z moich braci? – powiedział głębokim głosem, od którego przeszły mnie ciarki.
– Zabraliście mojego ojca. Przez was moja matka nie żyje – powiedziałam lodowatym głosem. Nie wiedziałam, że mogę być taka odważna w towarzystwie jednego z nich. Oby to mnie tylko nie zgubiło.
- Zabrałem twojego ojca. To możliwe. Nie sposób zapamiętać ich wszystkich. Wierz mi lub nie, ale przyszła jego kolej. Musiałem go zabrać.
- Musiałeś?! Jakim prawem decydujesz, kiedy ktoś ma umrzeć?! Kim ty do cholery jesteś?! Ty i twoi bracia jesteście egoistami! Zabijacie, bo macie taki kaprys! – krzyknęłam. Dopiero po chwili zorientowałam się, co zrobiłam. To mógł być dla mnie wyrok.
- Po pierwsze, dziewczynko, nie ja o tym decyduję. Po drugie podnieś jeszcze raz głos, a spotka cię kara. Lepiej nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę. Poza tym zjedz to, co przyniosła ci służąca – odpowiedział spokojnie z groźną nutą w głosie.
- Nie groź mi i nie rozkazuj! Nie jesteś moim panem. Nie będę robić tego, czego ode nie żądasz – powiedziałam. Już nie obchodziło nie to, co ze mną zrobi. Gorzej już i tak nie może być.
- Owszem, jestem twoim panem. Jesteś na mojej łasce i radziłbym ci robić to, co każę. Będę ci rozkazywał, kiedy tylko będę chciał. A już na pewno podczas tego, co dla ciebie zaplanowałem – mój wzrok od razu padł na łóżko. Głośno przełknęłam ślinę.
- Ccco masz na myśli? – wyszeptałam. Nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej, tak bardzo się wystraszyłam.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? Na to przyjdzie jeszcze czas. A teraz zjedz coś, bo inaczej zasłabniesz – powiedział i wyszedł z pokoju. Zostałam sama, bijąc się z myślami. Nie chciałam wiedzieć, o czym mówił.
Chodziłam po pokoju, rozważnie unikając łóżka. Za oknem robiło się coraz ciemniej. Zachciało mi się spać. Postanowiłam jednak nie zasypiać, żeby Jeździec nic nie zrobił mi przez sen.
Wcześniej przeszukałam pokój, szukając drogi ucieczki. Okno było zbyt wysoko. Drzwi wychodziły na korytarz, którym pewnie nie mogłabym uciec. Nie widziałam żadnych strażników, ale byłam pewna, że mój oprawca od razu by mnie znalazł.
Zmęczona usiadłam na sofie. Miałam dosyć. Potrzebowałam snu. Ostatniej nocy nie spałam zbyt dobrze. Wszystko z powodu Jeźdźców. Miałam ich serdecznie dosyć. Powieki strasznie mi ciążyły. W końcu musiałam je zamknąć. Nie wytrzymałam zbyt długo i zasnęłam zmęczona.
Obudziły mnie promienie słońca padające mi na twarz. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że leże w łóżku. Przestraszyłam się, bo pamiętałam, że zasnęłam na sofie. Uniosłam głowę i zobaczyłam mojego oprawcę siedzącego na krześle naprzeciwko łóżka. Przypatrywał mi się uważnie. Wiedziałam to, mimo że cały czas miał na głowie kaptur.
- Dzień dobry, dziewczyno – powiedział miękko.
- Co ja robię w łóżku? Przecież zasnęłam na sofie. Jak? – przerwałam mu zachrypniętym głosem.
- Znalazłem cię śpiącą tam – wskazał głową na sofę – i przeniosłem na łóżko. Nie martw się, nic ci nie zrobiłem.
- Zdejmij kaptur – powiedziałam, zaskakując samą siebie. Nikt nigdy nie widział żadnego z Jeźdźców bez kaptura. Zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam o to prosić, ale słowo się rzekło. Nie mogłam już tego odwołać.
- Dlaczego chcesz zobaczyć moją twarz? – spytał. W jego głosie nie usłyszałam rozdrażnienia. Może nie był zły.
- Po prostu… przepraszam. Nie powinnam była tego mówić – powiedziałam spoglądając na ręce.
- Więc teraz postanowiłaś być posłuszna? Jeszcze wczoraj mnie nienawidziłaś i nie chciałaś mieć ze mną nic wspólnego – powiedział wyraźnie rozbawiony.
- To nie tak. Nienawidzę cię. I nie powinnam prosić o cokolwiek. Cały czas nie chcę tu być i nie chcę, żebyś w ogóle mnie dotykał – starałam się zabrzmieć spokojnie, chociaż miałam ochotę na niego nakrzyczeć.
- Spełnię tę jedną twoją prośbę – odparł i ściągnął z głowy kaptur. Wciągnęłam głośno powietrze. On był… piękny. Nie spodziewałam się, że zło wcielone może tak wyglądać.
Czarne falowane włosy okalały przystojną, młodą twarz. Nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia pięć lat. Usta miał zaciśnięte w linię. Nie był zadowolony z tego, że pokazał swoją twarz. Miał prosty nos i najbardziej zielone oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Były piękne. Ocienione czarnymi, długimi rzęsami.
- Ty… jesteś piękny, Jeźdźcu – wyszeptałam. Wiedziałam, że na mojej twarzy widać szok. Nie chciałam, żeby to widział, ale nie potrafiłam inaczej zareagować. Gdyby był normalnym mężczyzną, kobiety ustawiałyby się za nim w kolejce.
- Reth – powiedział swoim dźwięcznym, głębokim głosem.
- Co? – zdziwiłam się.
- Reth. To moje imię. Ale nie rozumiem tego zdziwienia na twojej twarzy. Każdy ma jakieś imię. Więc jak brzmi twoje? – spytał. Na jego pięknej twarzy malowało się znużenie.
- Nie wiedziałam. To znaczy zawsze byliście dla nas Jeźdźcami – zawstydziłam się. – Mam na imię Diana.
- Jak widzisz nie zawsze jestem taki straszny. Chociaż twoja nienawiść do mnie i moich braci jest zrozumiała, to wykonuję tylko to, co muszę. Nie zawsze podoba mi się porywanie ludzi. Mimo że jestem niepochamowanym pragnieniem, potrafię się powstrzymać. Tak jak teraz. Ale… dzisiejszej nocy będziesz moja.
Naciągnął na głowę kaptur i wyszedł. Wzdrygnęłam się. Nadal czułam do niego niechęć. Mimo że wyglądał jak anioł, był diabłem.
Chciałam krzyknąć, że nigdy nie będę jego, ale to nie miałoby sensu. Musiałam wymyślić jakiś sposób, żeby się stąd wydostać. Przeszukałam pokój, szukając jakichś przejść. Niestety nic nie znalazłam.
Podeszłam ostrożnie do drzwi i delikatnie je otworzyłam. Wyjrzałam na zewnątrz. Nikogo nie było na korytarzu. Po cichu wyszłam i skierowałam się w lewo. Pamiętałam, że Jeździec prowadził mnie z tamtego kierunku. Jeżeli dostanę się za bramę, powinnam jakoś dać sobie radę. Poszłam w kierunku schodów. Wyjrzałam za nie, żeby sprawdzić, czy nikt nie idzie. W holu stały dwie osoby. Schowałam się za wielką donicę i czekałam, aż pójdą.
Czekałam przez kilkanaście minut, modląc się, żeby tylko nikt mnie nie znalazł. Kiedy wreszcie sobie poszli, wyszłam zza donicy i zeszłam po schodach. Stanęłam w holu i rozejrzałam się. Z korytarza z prawej było słychać kroki. Schowałam się za schodami. W takim tempie nigdy nie opuszczę tego zamczyska.
Do holu wszedł Jeździec. Z drugiej strony podszedł do niego jakiś mężczyzna. Pomyślałam, że to pewnie jakiś sługa. Chociaż na razie widziałam tylko kilka osób, ten wyglądał jak jeden z nich.
- Panie – klęknął na jedno kolano – nikt nie będzie jej niepokoił. Tak jak rozkazałeś tylko jedna służąca będzie mogła się do niej zbliżyć.
- Bardzo dobrze, Matthew – powiedział głęboki głos – ty też możesz z nią rozmawiać, ale nie masz prawa choćby jej dotknąć.
- Jak sobie życzysz, panie – odpowiedział sługa i odszedł. Bałam się chociażby oddychać, żeby nikt mnie nie zauważył. A tym bardziej Reth. Nie słyszałam kroków i nie wiedziałam, gdzie on jest. Miałam nadzieję, że jak najdalej ode mnie.
- Diano, wyjdź stamtąd – zamurowało mnie.  Wiedział, gdzie jestem. Byłam przerażona. A jeżeli coś mi zrobi? Nie chciałam nawet wiedzieć, co mogłoby się stać. – Nie nadwyrężaj mojej cierpliwości.
Wzięłam głęboki oddech i wyszłam zza schodów. Bałam się spojrzeć na niego. Podeszłam na bezpieczną odległość i wpatrywałam się w buty. Czekałam na to, co może mi zrobić.
Jeździec podszedł i delikatnie uniósł mi brodę, tak, że musiałam na niego spojrzeć. Sięgnął do kaptura, który zakrywał mu twarz i ściągnął go. Spojrzałam mu w te niesamowicie zielone oczy. Nie mogłam odwrócić wzroku. To spojrzenie hipnotyzowało.
- Dlaczego wyszłaś z pokoju? Miałaś tam zostać – powiedział. Bałam się, że zaraz może mnie uderzyć. Wpatrywałam się tylko w niego, mając nadzieję, że nic mi się nie stanie. – Odpowiedz.
- Ja… chciałam uciec – wyszeptałam ledwo słyszalnie, ale byłam pewna, że doskonale mnie zrozumiał. Prawie się uśmiechnął.
- Nie próbuj więcej. Nie dasz rady – puścił moją brodę i odszedł kilka kroków. Stałam tam jak skamieniała, bojąc się ruszyć czy chociażby oddychać. – Wróć do pokoju. Nie wychodź z niego.
Gdy tylko zobaczyłam, że jego plecy zniknęły za zakrętem, ruszyłam w kierunku wielkich wrót. Nie miałam pojęcia, czy zaprowadzą mnie do wolności, ale przynajmniej dalej od Jeźdźca.
Tak cicho jak tylko mogłam podeszłam do nich i spróbowałam otworzyć. Ani drgnęły. Naparłam na klamkę całym ciężarem ciała, ale rezultat był ten sam. Nie miałam szansy nimi uciec. Musiałam znaleźć inną drogę. Służąca raczej mi nie pomoże, chyba że tak jak ja nienawidzi swojego pana. Musiałam spróbować.
Wróciłam do komnaty i usiadłam na krawędzi łóżka. Wcześniej nie chciałam chociażby do niego poschodzić, ale skoro na razie mnie nie zgwałcił, może na razie nic mi nie zrobi. Oparłam się na rękach i myślałam o tym, co mogłabym robić teraz, gdyby to wszystko się nie zaczęło.
Siedziałabym w szkole, nudziła się na lekcjach, podkochiwała w klasowym przystojniaku, o którym plotkowałabym z przyjaciółkami. Żałowałam, że nie mogłam mieć takiego życia i musiałam radzić sobie z obecnym.
Byłam ciekawa co stało się z moją przyjaciółką z dzieciństwa. Zaraz po nadejściu Jeźdźców uciekła z rodzicami i nie miałam o niej żadnej wiadomości. Brenna zawsze opowiadała zwariowane historie i we wszystkim potrafiła znaleźć coś pozytywnego. Ciekawe czy znalazłaby w tym?
Może powiedziałaby, że znalazłam się na łasce zabójczo przystojnego mężczyzny. Ale w końcu był on wcieleniem zła. Jak mogłabym się tym cieszyć? W normalnych okolicznościach na pewno cieszyłabym się zainteresowaniem kogoś takiego. Kto ostatecznie chciał mnie zgwałcić…
Uczyłam się walczyć, zawsze znajdować sposób na znalezienie jakiegoś bezpiecznego miejsca, ale co miałam zrobić w fortecy Jeźdźca Apokalipsy, skoro nawet nie wiedziałam, gdzie ona się znajduje? Może były to Kordyliery. W końcu to największy łańcuch górski w Ameryce Północnej, ale nie mogłam mieć pewności. Równie dobrze mogłabym być na Księżycu.
Poczułam się beznadziejnie. Jak mogłam tak wpaść? W dodatku z jednym z ciemiężycieli całej ludzkości? Zaśmiałam się z siebie. Ja to miałam szczęście.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Nie byłam pewna, czy powinnam podejść i je otworzyć, czy w ogóle się nie ruszać. Wybrałam drugą opcję. Może nie będzie tak źle.
Siedziałam spokojnie i wpatrywałam się w drzwi, które zaczęły się powoli otwierać. Wstrzymałam oddech, oczekując wściekłego Retha. Na szczęście to nie był on. Do pokoju wszedł mężczyzna, z którym rozmawiał Jeździec.
- Witaj dziewczyno – powiedział. Nie chciałam mu odpowiadać. Nie chciałam nawet wiedzieć, co chce mi powiedzieć. Najlepiej, jakby zostawił mnie w spokoju. – Widzę, że twoje maniery są w opłakanym stanie. W każdym razie chcę cię poinformować, że jeżeli jeszcze raz opuścisz komnatę bez zezwolenia Pana, zostaniesz ukarana.
Przełknęłam głośno ślinę. Co on mi zrobi? Coś, co jest jeszcze gorsze od gwałtu? Nie byłam pewna, czy chcę to wiedzieć.
- Nie wyjdę stąd więcej – powiedziałam cicho.
- Cudownie. W takim razie miłego dnia – powiedział i odszedł. Zamurowało mnie. Co ro w ogóle miało być? Najpierw groził mi, a potem życzył miłego dnia?
Siedziałam tak oniemiała przez kilka minut. Musiałam jakoś się stąd wydostać. Ale on nie mógł się o tym dowiedzieć. Byłam głupia. Jeżeli tylko spróbuję, on na pewno się o tym dowie.
Cały dzień siedziałam w pokoju, myśląc o tym, jak uciec. Reth nie przyszedł i miałam nadzieję, że już tego nie zrobi. Weszłam do dużej łazienki z naręczem ciuchów, które znalazłam w komodzie i chciałam się umyć. Powoli się rozebrałam, bojąc się, że ktoś w każdej chwili może wejść. Kolację już mi przyniesiono, więc jedyną osobą, która mogła to zrobić był on.
Tak szybko jak tylko mogłam wykąpałam się i owinęłam ciasno miękkim ręcznikiem. Umyłam zęby i ubrałam się w czarne dresowe spodnie i koszulkę. Może i nie wyglądałam najlepiej, ale nie taki był mój cel. Wyszłam z łazienki i stanęłam jak wryta. On tam był.
- Powiedziałem, że przyjdę, więc jestem – powiedział spokojnie głębokim głosem, a mnie przeszły ciarki. Oparłam się o drzwi do łazienki i wpatrywałam w niego. Co miałam robić? – Podejdź tu.
Bałam się, że ukaże mnie, jeżeli się nie ruszę. Ale bałam się też tego, co może mi zrobić, jeżeli do niego podejdę. Niepewnie zrobiłam kilka kroków w jego stronę. Może mnie nie zgwałci. Proszę, nich on tylko nic mi nie zrobi.
Stanęłam naprzeciwko niego. Jednym palcem podniósł moją brodę i musiałam spojrzeć mu w oczy. Drugą ręką ściągnął kaptur. Mogłam dokładnie zobaczyć jego idealne rysy twarzy.
- Tak bardzo się mnie boisz, jednak próbujesz uciekać. Mimo, że wiesz, że czeka cię kara. Masz wolę przetrwania. To dobrze, ale… - Obszedł mnie dookoła i stanął za mną – to, co zamierzam z tobą zrobić, spodoba ci się – wyszeptał prosto do mojego ucha. Mimowolnie wzdrygnęłam się.

- Spodoba mi się? Chyba sobie żartujesz?!  Chcesz mnie zgwałcić i myślisz, że mi się to spodoba?! – wykrzyknęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. No to teraz mi się dostanie. 



___________________________________________________________________________

Macie 2 rozdział ;) 
Następny napiszę, jak wrócę z Juraty.... przynajmniej mam taką nadzieję. Mam nadzieję, że wam się podoba.
Taki mały haczy.... żebym dodała kolejny rozdział musi być conajmniej 20 komentarzy ;)
Sandra xx

P.S. Jeżeli macie do mnie jakieś pytanie i piszecie je w komentarzu to napiszcie też swój tt :) wtedy wam odpowiem. Może też poświęcić jeden post na pytania od was :)

środa, 14 maja 2014

Rozdział I

                Biegłam tak szybko, jak tylko mogłam. W płucach czułam palenie. Nogi miałam jak z ołowiu. Jeszcze tylko trochę Diano! Uda ci się! Próbowałam się zmotywować. Biegłam już długo. Musiałam ukryć się przed kolejną burzą piaskową. Od pojawienia się strasznych Jeźdźców minęło wiele lat. Od tego czasu zmieniło się wiele rzeczy. Klimat, ludzie. Każdy próbował się uratować jak tylko potrafił. Już nie było wojen. O wszystkim decydowali Jeźdźcy.
                Tysiące ludzi zginęło jako ofiary dla bezlitosnych Panów. Na początku próbowano walczyć z nimi za pomocą broni. Kiedy to nie wystarczyło ktoś zasugerował składanie im ofiar. Niestety te tysiące zginęły na marne. Jeźdźcy brali kogo chcieli i kiedy chcieli. Osoby wybrane przez nich znikały. Nikt nie był bezpieczny. Każdy chciał się schować i w spokoju czekać na śmierć. Chociaż cały czas znajdowali się tacy, którzy chcieli ich zgładzić, nikomu się nie udało.
                Jakieś pięć lat temu jeden z Jeźdźców postanowił zabrać mojego ojca. Nie mogłam nic zrobić. Patrzyłam bezradnie, jak go zabiera do swojej fortecy w Alpach. Przez wiele dni płakałam z bezsilności, że nie mogłam nic zrobić. Do fortec Panów można się było dostać tylko będąc więźniem jednego z nich. Każda z czterech fortec znajdowała się w różnej części świata. Każdą z nich rządził inny Jeździec. Północno – wschodnią rządził Głód – niepochamowana rządza. Wszyscy trzymali się z daleka od jego mrocznej siedziby.
                Od ludzi, którzy przybyli z innych części świata słyszałam, że fortece innych też znajdują się w górach. Zwycięstwa – Himalaje, Wojny – Kordyliery i najstraszniejszego, budzącego grozę samym imieniem, Śmierci – w Andach.
Nie wiem, który zabrał mojego ojca. Nikt nigdy nie widział ich twarzy. Ludzie rozpoznawali Jeźdźców po koniach, na jakich zawsze jeździli. Jednak nie potrafiłam sobie przypomnieć koloru wierzchowca.
Dwa lata po zabraniu ojca moja mama popełniła samobójstwo. Nie zniosła odebrania jej taty. Zawsze zmieniała się podczas jego wyjazdów, ale tego nie przetrwała. Przez cztery wcielenia zła zostałam sierotą. I z całego serca ich za to nienawidziłam. Chciałam ich zabić, ale nie wiedziałam jak.
Prawie dobiegłam do jaskini, w której się ukrywałam. Nie miałam zbyt dużo rzeczy, ale w tych czasach nikt nie posiadał wiele. Weszłam do większej grotu i usiadłam na skalnej półce, która służyła mi za łóżko. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Sięgnęłam po wodę i napiłam się. Od razu poczułam się lepiej. Oparłam się plecami o chropowatą skałę i odetchnęłam. Na razie byłam bezpieczna. Na razie.
Wiedziałam, że po każdej burzy piaskowej znikało kilka osób. Miałam nadzieję, że Jeździec nie będzie szukał mnie w jaskini. Może da mi spokój. Życie polegające na uciekaniu nie ma sensu, ale jest lepsze niż śmierć. Przynajmniej dla mnie. Chciałam dokonać zemsty. Tylko dlatego znalazłam się poza jaskinią, kiedy nadciągała burza. Uczyłam się walki mieczem. Wiedziałam, że jeden z Jeźdźców posługuje się tą bronią. Może to on porwał mojego ojca. Jeżeli nie, zginę.
Wstałam powoli i zrzuciłam z ramion ciężkie okrycie. Miałam pod nim tylko cienką tunikę i spodnie. Płaszcz spadł z łoskotem na skalną podłogę. Podniosłam go i położyłam na małym stoliku. Pomasowałam obolałe ramiona i położyłam się. Musiałam odpocząć. 
Zapadłam w niespokojny sen, w którym przyśnił mi się mój ojciec. Uśmiechał się do mnie i opowiadał o jakimś nowym wynalazku. Nie rozumiałam połowy rzeczy, o których mówił. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Znowu miałam osiem lat. Mama ubrała mnie w błękitną sukienkę i zaplotła moje długie blond włosy w dwa warkocze. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Nie widziałam w nim zmęczenia ani stresu. Po prostu szczęśliwą dziewczynkę, która cieszyła się z tego, że może spędzić czas z tatą.
Znowu spojrzałam na ojca, ale już go nie było. W jego miejscu siedziała zamaskowana postać. Mogłam zobaczyć tylko ciemne włosy sięgające aż do ramion.
- Witaj, moje dziecko – odezwał się Jeździec.
Obudziłam się zlana potem. Szczęśliwe wspomnienia zamieniło się w koszmar. Nie mogłam oddychać. Pierwszy raz w życiu tak bardzo się bałam. Nie dorównywał temu nawet strach, kiedy Jeździec porwał mojego ojca. Ale jeden z nich, w moim śnie, to było za dużo. Siedziałam wystraszona przed długą chwilę, próbując złapać oddech. W jaskini było zdecydowanie zbyt duszno. Wyszłam na zewnątrz, nie myśląc o burzy piaskowej czy niebezpieczeństwie złapania przez Jeźdźca. Nie chciałam o tym myśleć. Musiałam złapać oddech.
Wyszłam na zewnątrz i owiał mnie przyjemny wiatr. Na szczęścia burza już się skończyła. Na niebie świecił czerwony księżyc. Podniosłam głowę i wpatrywałam się w to, co pozostało niezmienne. Wieczorne niebo zawsze wyglądało tak, jak powinno. Rozpuściłam włosy i pozwoliłam, żeby rozwiewał jej wiatr. Wspomnienie strasznego snu już zbledło.
Podeszłam do jednej ze skał i usiadłam na niej. Musiałam pomyśleć. A co, jeżeli nigdy nie uda mi się zemścić za moich rodziców? Co, jeżeli sama stracę życie? Nie chciałam tak po prostu dać się zabić. Właściwie nie było szansy, żebym mogła zabić któregokolwiek z Jeźdźców. Poza tym to nie zwróci życia moim rodzicom. Podczas gdy inne osoby w moim wieku robiły wszystko, żeby tylko żyć na jakimś poziomie, znaleźć miłość, mieć dzieci. Zamiast tego uczyłam się walki wręcz, mieczem. Zmarnowałam tak wiele czasu tylko dla jakiejś zemsty, której nie miałam jak dokonać.
Wróciłam do jaskini i umyłam twarz. Powinnam coś zjeść, inaczej opadnę z sił. Cieszyłam się, że mama nauczyła mnie uprawy roślin. Inaczej musiałabym tak jak wszyscy inni kupować jedzenie od ludzi, którzy za nie żądali wielkich pieniędzy lub usług, o których wolałam nawet nie myśleć.
Zjadłam kilka warzyw, aż poczułam się w miarę najedzona. Wróciłam na posłanie i usiadłam. Żałowałam, że nie mam żadnych książek. Chętnie poczytałabym o czymś szczęśliwym. Gdy byłam mała uwielbiałam książki. Zawsze chciałam, żeby ktoś mi poczytał.
Odetchnęłam głęboko i położyłam głowę na poduszce. Musiałam się odprężyć. Musiałam przestać myśleć o zemście i zacząć budować jakieś życie. Miałam dosyć samotności, chociaż nie lubiłam przebywać w tłumie.
Pomyślałam o osobach, z którymi spędzałam czas, kiedy to wszystko się zaczęło. Kilka z nich nie żyło. Jedni próbowali zgładzić Jeźdźców, drudzy zostali przez nich porwani. Myślałam o tym, że nigdy nie miałam okazji się zakochać. Nigdy z nikim się nie całowałam. Dotknęłam warg, które nigdy nie zaznały żadnej pieszczoty.
Musiałam zmienić swoje życie. Zacząć żyć wśród ludzi, a nie chować się na pustkowiu. Postanowiłam następnego dnia pójść do jednej z wiosek, w których ukrywali się ludzie. Powinnam zrobić to już dawno temu.
W końcu zasnęłam. Tym razem nie przyśnił mi się żaden sen. Byłam szczęśliwa, że nie musiałam znowu znosić widoku zamaskowanej twarzy. Wiedziałam, że przyśnił mi się Jeździec. Byłam pewna, że to ten, który porwał mojego ojca. Przypomniała mi się jego twarz, albo raczej tyle, ile można było zobaczyć pod kapturem przykrywającym cała twarz.
Ospała podniosłam się i oparłam o ścianę. Nie byłam wcale wyspana. Przetarłam oczy dłońmi i przeciągnęłam się. Byłam głodna. Zjadłam coś na szybko i wyszłam z jaskini. Zapowiadał się kolejny słoneczny dzień. Miałam tylko nadzieję, że nie skończy się burzą piaskową. Skierowałam się na północ, w kierunku najbliższej osady. Chciałam dowiedzieć się, ilu tym razem zabrał Głód.
Ten Jeździec był niepochamowanym pragnienie, co znaczy, że zabierał najwięcej osób. Chociaż ludzie bardziej obawiali się Śmierci. Nie chciałabym już nigdy spotkać żadnego z nich. Ani znaleźć się w fortecy.
Szłam pustkowiem, aż zobaczyłam pierwsze znaki życia. Co jakiś czas pojawiali się ludzie. Kilku z nich płakało. Inni mieli torby przewieszone przez ramię. Śpieszyli się, żeby opuścić wioskę. Wiedziałam, że Jeździec zebrał w niej swoje żniwo. Jednak z kobiet, która uciekała zatrzymała się obok mnie.
- Uciekaj dziecko. On tu wróci. Nie ma czasu. Uciekaj, jeśli ci życie miłe! – powiedziała i odeszła. Nie byłam pewna co mam o tym myśleć. Pokręciłam tylko głową i ruszyłam dalej. O co chodziło tej kobiecie? Kto wróci? Chyba nie miała na myśli… nie, to niemożliwe.
Weszła do wioski i zobaczyłam więcej uciekających ludzi. Może naprawdę bali się Jeźdźca. Nad tym terenem panował Głód. Ale czego on chciał od tak małej osady? Zabić ich wszystkich od razu? To chyba niemożliwe. Ale jednak to był Jeździec. Mógł zrobić wszystko.
Podeszłam do jednej z kobiet, która nie uciekała. Na mój widok odwróciła wzrok i próbowała mnie ignorować, ale musiałam z nią porozmawiać i dowiedzieć się, co się działo.
- Przepraszam, ale co tu się dzieje? Dlaczego wszyscy ci ludzie uciekają? – zapytałam tak przyjaźnie, jak tylko umiałam. Miałam nadzieję, że staruszka mi odpowie. Powoli odwróciła głowę w moją stronę i uśmiechnęła się. Może nie była aż taka zła.
- Ci ludzie uciekają, ponieważ Jeździec Apokalipsy tutaj był wczoraj, moje dziecko. Powiedział, że wróci dzisiaj i zabierze tych, którzy jeszcze zostali. Ludzie się wystraszyli i zaczęli uciekać. Ostatniego wieczora zabrał kilkanaście osób. Nie dziwota więc, że ci, którzy zostali, odchodzą.
- Wróci? Nigdy nic takiego nie robił. To znaczy tak myślę, że brał tylko przypadkowe osoby – odpowiedziałam cicho.
- O nie, dziecko. Te osoby nie są przypadkowe. On zabiera tylko wybranych. A nigdy nie wiesz, czy nim jesteś. Chociaż może zabrać też innych – powiedziała spokojnie.
- Ale dlaczego pani nie ucieka? Przecież panią też może zabrać. Może pani pójdzie ze… - nie dała mi dokończyć.
- Dziękuję, ale nie. Dla mnie to już koniec. Przeżyłam swoje życie tak, jak powinno minąć. Jeżeli mnie zabierze, znowu będę z moim ukochanym mężem, którego straciłam lata temu. Dla mnie to nie będzie kara – uśmiechnęła się słabo i odwróciła na chwilę. Nie byłam pewna, czy już skończyła, aż znowu się odezwała. – Ile masz lat, dziecko? Znalazłaś już tego, dla kogo warto żyć?
- Mam dwadzieścia lat. I nie, nie znalazłam. Mam nadzieję, że to niedługo nastąpi – odpowiedziałam rozmarzona.
- Jesteś taka młoda. Nie śpiesz się. Dla tego jednego warto czekać chociażby całe życie, ale warto – powiedziała i tym razem już miałam pewność, że skończyła. Smutno mi było z powodu jej straty. To musiało być dla niej bardzo bolesne.
Rozejrzałam się po wiosce. Było w niej coraz mnie ludzi. Byli też tacy, którzy zostali. Głównie starsi, którzy pewnie nie mieliby siły na wędrówkę po pustkowiu i szukaniu kolejnej wioski. Nie chciałam im przeszkadzać. Niech spędzą ten czas na wspominaniu tego, co przeżyli.
- Podejdź do mnie kochanie – powiedziała jedna z kobiet, która wyszła przed swoją chatę. Zawahałam się przez chwilę, ale podeszłam do niej.  – Co cię sprowadza do tej przeklętej wioski, dziewczyno? Tutaj nie jest bezpieczne. Lepiej uciekaj, tak jak inni. On tu wróci i może zabrać ciebie.
- Niedługo stąd pójdę. Niech się pani o mnie nie martwi – odpowiedziałam jej tak grzecznie, jak tylko mogłam.
- To dobrze, dobrze – mruknęła pod nosem i wróciła do chaty. Dosyć mocno zdziwiło mnie jej zachowanie. Wszyscy mnie ostrzegali przed Jeźdźcem. Ale przecież był ranek. Nie sądziłam, że któryś z nich może pojawić się o tej porze. Było za wcześnie.
W tym samym momencie usłyszałam rżenie konia, a w wiosce zjawił się On. Jeździec we własnej osobie. Wszyscy stanęli jak wryci. Był przerażający. Na sam jego widok robiło się słabo. Próbowałam uciec, ale nie mogłam chociażby ruszyć nogą. Patrzyłam prostu przed siebie, byleby tylko nie na postać na czarnym koniu. Modliłam się, żeby nie wziął mnie. Nie chciałam tego. Nie chciałam umierać.
Ostrożnie podniosłam wzrok. Usłyszałam krzyk przerażenia i znowu go spuściłam. Bałam się, że może na mnie spojrzeć. Myślałam, że mój sen był straszny, ale to było gorsze. Stanie tak blisko tego pomiotu zła. Przed sobą usłyszałam głęboki głos.
- Podnieś wzrok, dziewczyno – to był rozkaz. Ostrożnie spojrzałam na postać przede mną. Miał na sobie długą pelerynę z kapturem, która zasłaniała wszystko, łącznie z jego twarzą. W ręce odzianej w skórzaną rękawicę trzymał uzdę swojego przerażającego konia. – Pójdziesz ze mną. I nie próbuj uciekać. Nie uda ci się to, a ja nie mam nastroju na łowy.
Przełknęłam ślinę. Łowy? Kogo miał łowić? Mnie? Wolałam nie wiedzieć. To była najgłupsza rzecz w moim życiu. Przyjść do tej przeklętej wioski. Dlaczego nie mogłam sobie odpuścić? Jaka ja byłam bezmyślna. A teraz znalazłam się na łasce tego przerażającego potwora.
Złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą. Nie zdążyłam zaprotestować, kiedy wsadził mnie na swojego wierzchowca. Pisnęłam cicho. Nie miałam się czego złapać. Koń nie miał siodła. Zaczęłam się ześlizgiwać, kiedy Jeździec wskoczyła na grzbiet i przytrzymał mnie jedną rękę, odbierając mi oddech. Był niesamowicie silny. Nie chciałam go dotykać, ani tym bardziej odzywać się do niego, ale nie mogłam oddychać.
- Dusisz mnie – wyszeptałam, ale chyba usłyszał bo zwolnił uścisk. Zawrócił konia i wyjechaliśmy z wioski. Patrzyłam na ludzi, którzy patrzyli na mnie z litością, a niektórzy uśmiechali się pod nosem, szczęśliwi, że to nie oni.
Koń jechał bardzo szybko. Opuściliśmy wioskę, a potem pognaliśmy przez pustkowie. Byłam pewna, że jechaliśmy do twierdzy. Musiała być blisko, skoro Jeździec tak szybko wrócił do wioski. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. W jednym momencie pędziliśmy przez ostępy, a w następnej staliśmy na dziedzińcu jakiegoś zamku. Twierdzy Głodu. Przerażona wpatrywałam się w ścianę przede mną, bojąc się ruszyć.
Mimowolnie zastanowiłam się, co ze mną zrobi. Zabije? Nie wiedziałam. Jeżeli chciał mnie zabić, niech to zrobi szybko. Wolałam nie cierpieć. Albo może mnie zagłodzi? W końcu to miał sprowadzać na ludzi.
Jeździec szybko zeskoczył z konia i ściągnął mnie z niego. Zachwiałam się przez chwilę i prawie upadłam. Byłam prawie pewna, że nie pomógłby mi utrzymać równowagi. Z jednego z pomieszczeń wyszedł starszy mężczyzna. Nie wydawał się przestraszony.
- Witaj, panie. Wcześnie wróciłeś. Mam odprowadzić Demona do stajni, czy będziesz go jeszcze używał? – spytał łagodnym głosem. Byłam pod wrażeniem. Rozmawiał z Jeźdźcem i nawet się nie zająkał.
- Tak, Henry. Odprowadź Demona do stajni. Dopiero jutro będzie mi potrzebny – odpowiedział głęboki głos spod kaptura.
- Tak jest, proszę pana. Czy mam też zając się pana zabawką? – spytał znowu staruszek. Zdałam sobie sprawę, że tą zabawką jestem ja. Przerażenie ścisnęło mnie za gardło. Co on chciał ze mną zrobić? Na samą myśl o tym zrobiło mi się niedobrze.
- Nie, Henry. Sam się nią zajmę. Możesz tylko przekazać Camille, że ma przygotować jedzenie dla niej. A potem masz wolne – rozbrzmiał głos mojego oprawcy.
- Tak jest, proszę pana – powiedział Henry i poszedł w kierunku dużych drzwi. Nie wiedziałam, że ktokolwiek pracuje dla któregokolwiek z Jeźdźców, ale to było logiczne. Oni przecież też musieli coś jeść. Zdziwiłam się, że wcześniej o tym nie pomyślałam.
Mój oprawca złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą w stronę jednych z drzwi, które prowadziły do wielkiego holu. Weszliśmy po schodach i w lewą stronę do kolejnych drzwi, za którymi był korytarz z tuzinem innych wejść. Podeszliśmy do ostatnich, a Jeździec je otworzył i wepchnął mnie do środka. Zaraz po tym ciężkie drzwi zamknęły się. Zostałam sama.
Odwróciłam się w kierunku pomieszczenia, które okazało się sypialnią. Z jednej strony stało duże łoże, a naprzeciwko niego kominek, nad którym wisiał obraz jakiegoś mężczyzny. Stały tam też dwie komody, stolik i dwa krzesła przy nim. Boazeria na ścianach była z ciemnego drewna, przez co pokój robił się ciemniejszy. Obok drzwi stała sofa. Podeszłam do niej i usiadłam.
Co on chciał ze mną zrobić? Powiedział, że jestem jego zabawką. Czy to znaczy, że on chciał… NIE! Nie mógł. Nie.
Poderwałam się z sofy i przeszłam na drugi koniec pokoju. On chciał mnie wykorzystać. Tylko dlatego byłam mu potrzebna. Nie zabije mnie od razu. Będzie mnie gwałcił tak długo, aż mu się nie znudzę. Ciarki przeszły mi po plecach. Wolałabym, żeby od razu nie zabił. Lepsze to od poniżenia. Byłam na siebie wściekła. Dlaczego nie uciekłam, kiedy tylko dowiedziałam się o Jeźdźcu? Jestem idiotką. I teraz za to zapłacę.
Stanęłam za kominkiem, mając nadzieję, że jakoś uda mi się ukryć. Bałam się tego, co się stanie. Nie chciałam, żeby chociażby na mnie patrzył. Jak ja mogłam zrobić coś tak bardzo lekkomyślnego. Wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Bałam się wyjść ze swojej kryjówki.
Ciężkie drzwi powoli otworzyły się, a do pokoju weszła wysoka kobieta. Miała ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, włosy upięte w kok na czubku głowy. Była ubrana w długą, szarą suknię do ziemi. Trudno było stwierdzić, ile ma lat, ale na pewno ponad trzydzieści. W rękach trzymała tacę z jedzeniem. Postawiła ją na stoliku i spojrzała prosto na mnie. Miała fioletowe oczy. Nigdy wcześniej takich nie widziałam.
- Pan kazał ci to przynieść – powiedziała głosem wypranym z emocji.
- Nie jestem głodna – odpowiedziałam cierpko.
- Pan powiedział, że mam tu zostać, dopóki tego nie zjesz – to nie była prośba, tylko rozkaz. Ale nie chciałam go spełniać. Nikt nie dał jej władzy nade mną.
- Nie będę tego jeść. I nie obchodzi mnie, co powiedział twój pan – krzyknęłam. Kobieta spojrzała na mnie zimno i odwróciła się do drzwi.
- Nigdy nie denerwuj pana, dziewczyno. A już w ogóle nie ignoruj jego dobrej woli – odwróciła się na pięcie i wyszła. Znowu zostałam sama. Spróbowałam schować się jeszcze bardziej. Chowanie się pod łóżko nie było dobrym pomysłem. Nie chciałam się w ogóle do niego zbliżać.
Nie wiem, ile czasu tak stałam. Myślałam nad wszystkimi okropnymi rzeczami, jakie Jeździec mógł mi zrobić. Byłam też pewna, że wielu nie byłam w stanie sobie nawet wyobrazić. Wiedziałam, że ludzie potrafili czerpać przyjemność z zadawania bólu. Czy on też taki był? Pewnie tak. Był gorszy od ludzi.
W końcu drzwi się otworzyły. Do pokoju wszedł Jeździec. Wstrzymałam oddech i modliłam się o to, żeby jak najszybciej stąd wyszedł i mnie nie zauważył. Jego kroki słychać było na podłodze. Nie chciałam, żeby zbliżał się do mnie.
- Wyjdź, dziewczyno. Nie chcesz, żebym sam cię stamtąd wyciągnął – cholera.




********************************************************************

Tak więc pierwszy rozdział skończony. Mam nadzieję, że wam się podoba. Nie jest to może coś, pod czym podpisałaby się wielka pisarka, ale jak na razie nie ma tragedii... 
Jeżeli ktoś chce być informowany o nowych rozdziałach, niech napisze
Liczę też na wasze komentarze :)
Sandra xx